wtorek, 19 listopada 2013

6 godzin...

Tak dobrze sobie radziłam, ale nie - wredny los musiał się na mnie zemścić. Musiałam wpaść na Niego w ostatniej chwili. Bo i po co mi spokój?! I tak oto 6 dni zbierania się poszło w las. To już 6 dni... Sama nie mogę w to uwierzyć. Dzisiaj mija 6 dzień od naszego rozstania, a do mnie to nie dociera. Niby jak ma do mnie dotrzeć to, że straciłam Ukochaną Osobę?! Tyle razy się kłóciliśmy, staliśmy na krawędzi, ale zawsze ostatecznie i tak wszystko wracało do normy. Jak mam więc uwierzyć, że tym razem tak nie będzie?
6 godzin zajęło mi dzisiaj uspokojenie się po tym jak wpadłam na Niego na Wydziale. O krok od wyjścia, dosłownie w ostatniej chwili, gdy w środku już zaczynałam się cieszyć, iż ominie mnie widok Jego osoby. Myślałam, że jestem twardsza, że po prawie tygodniu będę w stanie zareagować jak normalny człowiek. Jednak myliłam się. Drżące ręce, serce uderzające z taką siłą, jakby chciało mi połamać żebra i uwolnić się, uciec z klatki piersiowej i zakończyć moją udrękę. Niestety od nieszczęśliwej miłości się nie umiera. Przynajmniej nie umiera się w sensie fizycznym. A pustka w psychice na dłuższą metę nikogo nie obchodzi...

Kocham Go...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz